Rząd przetrwa aferę taśmową. Bo na horyzoncie nie ma alternatywy władzy, która by gwarantowała jakiś przyzwoity standard demokratyczny.
Jeżeli ministra spraw wewnętrznych można podsłuchiwać i bez obaw publikować to nagranie, to znaczy, że pieniądze wydane na pensję tegoż ministra są wyrzucane do kosza. Najwidoczniej nad władzą, którą oglądamy co dzień w telewizji jest jeszcze jakaś inna, której nie można zobaczyć, a która steruje tym bałaganem, zgodnie ze swoimi interesami. Treść rozmowy potwierdza tylko, że krajem rządzą bankierzy. Belka kazał zwolnić ministra finansów. Ale nad polityką pieniężną żadna demokratyczna kontrola nie istnieje.
Debata publiczna, przemówienia posłów, konferencje prasowe, to jakaś wielka zasłona dymna, za którą rozgrywają się prawdziwe interesy. O ministrze Nowaku już wiemy, że kocha gadżety, więc jego poziom umysłowy nie upoważnia go do sprawowania funkcji państwowych. Kiedy się słucha całego tego załatwiania, możemy się tylko domyślać tych wszystkich rozmów i przekrętów, których jeszcze nie nagrano, albo, co gorsza jeszcze nie ujawniono.
Bo naprawdę groźne dla demokracji są rozmowy nie ujawnione. Bo ci, którzy grożą ich ujawnieniem faktycznie rządzą państwem z tylnego fotela. Nie jest tak, że w mieście jest nowy szeryf w rodzaju włoskiego sędziego di Pietro. Bo on walczył z otwartą przyłbicą, a dzisiejsi nagrywacze pozostają anonimowi. Szantażują polityków, a kiedy się nie udaje ujawniają taśmy. Gdyby Tusk zaczął poważnie dochodzić, kto i kiedy wydał zgodę na nagrywanie Belki i Sienkiewicza, natychmiast oskarżono by go o tuszowanie sprawy i odwracanie kota ogonem. Więc zamiast dorwać podsłuchiwaczy, tłumaczy się, minimalizuje straty, odcina od tych, których machlojki wyszły na jaw.
W ten sposób władza ludzi wyposażonych w urządzenia podsłuchowe ulega ugruntowaniu, a władza obywateli słabnie. Osłabnie też jeszcze bardziej frekwencja wyborcza. Bo po jasny gwint wybierać polityków, skoro i tak wiadomo, że to nie oni, a kto inny pociąga za sznurki, a nasi wybrańcy są, co najwyżej marionetkami? Jedyną siłą polityczną, która mogłaby udźwignąć ciężar władzy jest partia Mariusza Kamińskiego, która z podsłuchów i aresztowań uczyniła metodę rządzenia.
Dziś patrząc na Donalda Tuska mam ochotę nie tyle rozliczać go z dotychczasowych rewelacji „Wprostu", tygodnika, który jest silny służbami specjalnymi, lecz co jeszcze Donald Tusk ukrywa przed obywatelami, którym tak pracowicie nawija makaron na uszy. Nie, rząd nie upadnie, to upada na naszych oczach Rzeczpospolita. Larum grają! Jest tylko jeden sposób, aby Polską przestali rządzić podsłuchiwacze i szantażyści. Musieliby rządzić nami uczciwi ludzie, którzy nie mają nic do ukrycia przed opinią publiczną. Ale to jeszcze jest daleko przed nami. I wymaga, by dla odmiany to większość, a nie uprzywilejowana mniejszość wygrała wybory.
Data publikacji: 22-06-2014