„Nie samo życie jest dobrem, ale życie dobre” . Kto zaś ma oceniać, czy życie jest dobre, jeśli nie sam żyjący? Kto więc ma prawo decydować, kiedy życie zakończyć, jeśli nie sam żyjący? Kant przyznałby takie prawo wolnej woli ludzkiej . Odpowiedź Kościoła katolickiego, bazująca na przykazaniu „nie zabijaj”, brzmi: „Bóg pozostaje najwyższym Panem życia. Jesteśmy obowiązani przyjąć je z wdzięcznością i chronić je ze względu na Jego cześć i dla zbawienia naszych dusz. Jesteśmy zarządcami, a nie właścicielami życia, które Bóg nam powierzył. Nie rozporządzamy nim” .
Jednak nawet w środowiskach katolickich kwestia wartości życia jest dyskutowana: „Milionowe są tłumy tych, którzy zostali zgnojeni i zezwierzęceni w łagrach sowieckich i nie mogli już uwierzyć w nic oprócz zła. Oni też mieliby być wdzięczni za dar życia? Czemu wciąż mówi się za Akwinantą, że istnienie jest podstawowym dobrem?” . W świetle metafizyki Kanta, argument taki nie ma żadnej wartości w ocenie etycznej , tym niemniej nie sposób go pominąć.
Część katolików stara się przeczyć istnieniu alternatywnych systemów etycznych lub deprecjonować je, powołując się na obligatoryjną jurysdykcję etyki katolickiej jako jedyną z możliwych , jednak w obliczu opinii większości historyków moralności zachodniej panuje zgoda co do kluczowej roli judaizmu i chrześcijaństwa w powszechnym przekonaniu o świętości i nienaruszalności życia człowieka . Fakty historyczne dowodzą, że Europa nie zawsze potępiała tak zwaną dobrą śmierć . „W chrześcijańskiej bądź co bądź Europie istniał specjalny sztylet — misericordia — do dobijania cierpiących rannych, którym nie było się w stanie pomóc” .
Zdarzają się przypadki, gdy człowiek jest bezradny w obliczu własnych cierpień i – nie mając szans na poprawę swego losu (ani fizyczną, ani poprzez nadanie sensu swemu życiu i cierpieniu w sferze intelektualnej) – decyduje się na śmierć. Pół biedy, gdy ma fizyczną możliwość, aby samemu ją sobie zadać. Dopiero gdy musi poprosić o pomoc w samobójstwie, pojawia się poważny dylemat etyczny – zaangażowany jest tu bowiem nie tylko umierający, lecz również uśmiercający.
Eutanazja, w ujęciu medycznym, to „zabójstwo człowieka nieuleczalnie chorego na jego żądanie i pod wpływem współczucia dla niego” . Ta świecka definicja współgra ze sposobem, w jaki eutanazję definiuje Kościół katolicki – jako „(…) działanie lub zaniechanie działania, które samo w sobie lub w zamierzeniu zadaje śmierć, by zlikwidować ból (…)” . W swojej pracy będę rozumiał to pojęcie w węższym znaczeniu, nie uwzględniając eutanazji niedobrowolnej (gdy nieznana jest wola chorego co do przedłużenia lub przyśpieszenia jego śmierci) ani też eutanazji wbrew woli chorego. Pominę też kwestię uporczywej terapii, w przypadku której opinie świeckie i laickie są do siebie zbliżone . Rozpatrzę natomiast sytuację, w której osoba cierpiąca i umierająca zarazem, świadomie domaga się pomocy w zakończeniu swojego życia a jej wola przyśpieszenia śmierci nie jest „chwilowym kaprysem”, lecz „dojrzałym twardym owocem” . Te dwa podmioty – umierający oraz uśmiercający – chciałbym powiązać z dwoma kategoriami: prawa i obowiązku. Dylemat etyczny będzie więc następujący:
Czy osoba cierpiąca ma prawo zadecydować o momencie swojej śmierci – a jeśli tak, to czy w obliczu niemożności samodzielnego zadania sobie śmierci ma prawo domagać się zadania sobie takiej śmierci przez osobę trzecią, a więc: czy osoba trzecia ma obowiązek taki czyn wykonać i czy decyzje obu stron mogą być jednoznacznie oceniane pod względem moralnym?
Halina Bortnowska – prekursorka polskiego ruchu hospicyjnego — pisze: „Ja się zgadzam, że człowiek ma prawo do godnej śmierci, ale nie ma prawa żądać: zabij mnie” . Owszem, nie ma prawa żądać, ale czy nie ma też prawa prosić i poszukiwać osoby chcącej spełnić taką prośbę? Kto i w imię czego miałby narzucać takiemu umierającemu (oraz potencjalnemu uśmiercającemu) swój światopogląd? Ocena moralna powinna pozostać w gestii dwojga zainteresowanych – umierającego i uśmiercającego (oczywiście, jeśli nie ma uzasadnionych wątpliwości osób trzecich co do intencji obojga – czyli jedyną pobudką jest chęć zakończenia cierpień umierającego a nie na przykład pozbycie się kłopotu, jakim często jest cierpiący i nakłanianie go do tego). Równie krytycznie, co do moralnej prawomocności żądania „zabij mnie”, podszedłbym więc do zakazu: „Nie zabijaj go, nawet jeśli tego oboje chcecie”.
Pojawiają się jednak głosy, wskazujące na nieodwracalność decyzji o własnej śmierci . Taki argument można sprowadzić do absurdu, bo zgodnie z nim nie powinno się tym bardziej zezwalać na płodzenie potomstwa – tutaj bowiem również czyn jest nieodwracalny (pomijamy oczywiście aborcję czy zabicie urodzonego dziecka, które i tak nie stanowią odwrócenia procesu rodzenia) a jednak nie sposób twierdzić, że zachodzenie w ciążę jest niegodziwe. Argumentując w ten sposób, podważa się ludzką zdolność do podejmowania świadomych decyzji i odpowiedzialność za swoje czyny. Trudna to teza do obrony, bo czy w takim razie człowiek, który umrze śmiercią naturalną, będzie mógł zadecydować o powrocie do życia? Jakże więc bardziej nieodwracalna może być śmierć dobrowolna, niż niedobrowolna (ta naturalna, nieunikniona)? Czym w ogóle miałaby być „odwracalność czynów” w świecie, w którym cofanie się w czasie nie jest praktykowane?
Według przytoczonych wcześniej poglądów etyki katolickiej, musimy chronić życie – nie tylko swoje, lecz również innych – jako wartość samą w sobie. Katolik, chcąc być w zgodzie z etyką wyznawanej przez siebie wiary, musi więc nie tylko sam nie dopuścić się eutanazji, ale też zrobić wszystko, aby do eutanazji w ogóle nie dochodziło . Powstaje pytanie: „Czy jednak w pewnych wypadkach wierność doktrynie i zupełne zaufanie dla wyroków Bożych (że widocznie Panu Bogu do czegoś potrzebna jest ta męka i ma ona swoje przeznaczenie) nie jest ofiarą składaną Bogu na cudzy koszt?” . Czy pytanie o wolność decyzji pacjenta i powinność lekarza wiąże się z jednoznaczną odpowiedzią na gruncie każdej możliwej etyki? Problem taki nurtuje publicystów katolickich, cóż więc mają powiedzieć osoby żywotnie (o ile to stosowne słowo) zainteresowane eutanazją, które katolikami nie są, a muszą się podporządkować prawnie usankcjonowanej etyce katolickiej i stać się „grzesznikami” wobec dominującej części społeczeństwa? Poznajmy wypowiedź kobiety, która przed sześcioma laty straciła matkę (umierającą przez 5 miesięcy w wielkich męczarniach): „(...) człowiek nie ma obowiązku cierpieć. (…) Wierzący może uzasadnić swoje cierpienie. Ono jest drogą do zbawienia. Ale dlaczego cierpiała moja matka? W imię Boga, w którego nie wierzyła?” . Przytoczmy refleksję pacjenta hospicjum: „A ja myślę, że lekarz powinien przyjść i zapytać mnie, czy chcę umrzeć. A potem pomóc mi to zrobić, jeśli taką wolę wyrażę. Grzech? Przecież Bóg każdego człowieka uczynił wolnym. Dlaczego i jakim prawem inni odbierają mi tę wolność wyboru daną przez Najwyższego? Chcą mnie zbawić na siłę? Niech sami siebie zbawiają, obłudni i przebiegli strażnicy moralności. (…)Gdzie jest w tym wszystkim humanitaryzm? Konia dobija się, kiedy złamie nogę, starego psa usypia, bo człowiek zwierzętom nie pozwala się męczyć. A umierający człowiek ma cierpieć, wić się w bólach? Nawet wtedy, gdy pragnie odejść z tego świata, świadomy własnej godności i nazywając rzeczy po imieniu – własnego losu?” .
Jeśli przyjmiemy stanowisko, że człowiek cierpiący i fizycznie niezdolny do samobójstwa ma prawo zadecydować o momencie własnej śmierci, to problem nie znika, bowiem jakie prawo mamy, aby krytykować odmowną decyzję lekarza kierującego się swoim sumieniem, skoro prawo do takiego wolnego decydowania przypisujemy umierającemu? Wywodząc prawo do eutanazji z prawa do wolności jednostki i podejmowania autonomicznych decyzji w zgodzie z własnym sumieniem, musimy stwierdzić, że skoro wolność decydowania o własnej śmierci przyznajemy umierającemu, to nie sposób odmówić wolności sumienia osobie, od której spodziewa się on taką śmierć otrzymać. Jednak gdy przyznamy każdemu prawo do decydowania o sobie, to sytuację, w której osoba świadomie podejmująca decyzję o samobójstwie, a nie mogąca go dokonać z uwagi nie niesprawność fizyczną i „okrutne prawo [które] grozi więzieniem komuś, kto chciałby jej w samobójstwie dopomóc” , trzeba uznać za „głębokie poniżenie ludzkiej godności” . Gdy bowiem mamy do czynienia z dwojgiem osób (zabijający i zabijany), które wobec instancji swego własnego sumienia nie mają wątpliwości co do pozytywnej oceny swego wspólnego czynu i są pewne swoich wzajemnych intencji, któż ma prawo ingerować w ich wspólną decyzję? Jan Hartman dostrzega, że w chrześcijaństwie samobójstwo jest osądzane jednoznacznie: zawsze jako ciężki grzech. Kulturowe uwarunkowania takiego chrześcijańskiego poglądu upatruje w feudalizmie . Przypomina też, że sprowadzenie moralnej oceny czynu eutanatycznego do etyki katolickiej jest niesprawiedliwe, bo nie jest to etyka jedyna i uniwersalna . Nie jest przedmiotem niniejszej rozprawy dywagowanie nad przesłankami za i przeciw legalizacji eutanazji, wspomnijmy więc tylko, że nawet wśród jej przeciwników są osoby, które dopuszczają ją na zasadzie precedensu i godzą się na pobłażliwość jurysdykcji sądowej względem osób dokonujących eutanazji . Związki etycznej oceny eutanazji z kwestią legalizacji eutanazji są więc zbyt złożone, by drugą kwestię omówić tutaj równie szeroko, jak pierwszą.
Cel encykliki Evangelium vitae (czyli ukazanie eutanazji w jak najczarniejszym świetle, aby jak najoczywistsze stało się jej odrzucenie) sprawia, że Jan Paweł II często pisze o „eutanazji”, mając na myśli zabójstwo (czyli pozbawienie kogoś życia wbrew jego woli) .
Sprowadzenie dyskusji do sytuacji, w której dwie strony tylko z pozoru mówią o wspólnie zdefiniowanym problemie, jest niewątpliwym sukcesem Kościoła katolickiego w niedopuszczeniu do rzeczowej dyskusji nad eutanazją na gruncie laickim. Intencje widać wyraźnie, gdy dostrzeżemy, że punktem wyjściowym takiej dyskusji jest jednak wspólna definicja . Stwarzając pozory jasności pojęcia eutanazji, papież dostrzega jeszcze znaczenie szczytnych intencji, lecz im dalej zagłębiamy się w encyklikę, tym bardziej pojęcie „eutanazji” ewoluuje w jego słowach w stronę „zabójstwa”. Utożsamienie samobójstwa z zabójstwem ukazuje wyraźnie, że czynnik intencji (zabijanego i zabijającego) zostaje usunięty z rozumienia pojęcia eutanazji . Zdatne do polemiki argumenty przeciw eutanazji pojawiają się natomiast, gdy papież skupia się na samobójstwie. Z tego względu koniecznym wydaje się zestawienie papieskich poglądów na samobójstwo z laickimi argumentami zwolenników eutanazji dobrowolnej.
Istnieje pewien wspólny sposób patrzenia Jana Pawła II i Immanuela Kanta na temat eutanazji. Papież stwierdza: „(…)z obiektywnego punktu widzenia samobójstwo jest aktem głęboko niemoralnym, ponieważ oznacza odrzucenie miłości do samego siebie i uchylenie się od obowiązku sprawiedliwości i miłości wobec bliźniego, wobec różnych wspólnot, do których się należy i wobec społeczeństwa jako całości” . Kant również uznaje samobójstwo za niedopuszczalne, ponieważ człowiek jest cząstką natury, żywego organizmu, i nie może samolubnie działać w swoim egoistycznym interesie, więc z punktu widzenia imperatywu kategorycznego etyczne uprawomocnienie samobójstwa nie jest możliwe . Pomimo odmiennych sformułowań instancji sankcjonującej powszechne prawo moralne (przyroda u Kanta i Bóg u Jana Pawła II), wydźwięk encykliki momentami wydaje się identyczny . Jednak idąc dalej, dojdziemy do skrzyżowania, gdzie uzasadnienia Kościoła katolickiego i metafizyki moralności rozejdą się. Papież stwierdzi: „W swej najgłębszej istocie jest ono [samobójstwo] odrzuceniem absolutnej władzy Boga nad życiem i śmiercią, o której tak mówi w modlitwie starożytny mędrzec Izraela: ‘Ty masz władzę nad życiem i śmiercią: Ty wprowadzasz w bramy Otchłani i Ty wyprowadzasz’” . Kant stwierdzi, że moralność naszych uczynków jest niezależna od Boga i nawet podporządkowanie prawom przyrody nie przeczy suwerenności naszej woli .
Jednak wśród argumentów Kościoła katolickiego, zwolennik eutanazji może natrafić na rozważania, domagające się zastanowienia na gruncie laickim: „(…) trzeba eutanazję określić mianem fałszywej litości, a nawet uznać ją za niepokojące „wynaturzenie”: prawdziwe „współczucie” bowiem skłania do solidarności z cudzym bólem, a nie do zabicia osoby, której cierpienia nie potrafi się znieść” . I jeszcze: „W ten sposób życie słabszego zostaje oddane w ręce silniejszego; w społeczeństwie zanika poczucie sprawiedliwości i zostaje podważone u samych korzeni wzajemne zaufanie — fundament wszelkiej autentycznej relacji między osobami” . Jednak gdy zechcemy dociec, czym jest „prawdziwe współczucie”, będziemy musieli zapytać: kto ma prawo ocenić, jakie współczucie jest „prawdziwe”? Kościół odwoła się do Boga, Kant – do niezawisłego rozumu ludzkiego. Co do argumentu o oddaniu swego życia „w ręce silniejszego”, to można ripostować: czyż zawierzenie Bogu nie jest właśnie takim oddaniem życia słabszego w ręce silniejszego? Czy ma to coś wspólnego z podważeniem zaufania, czy wręcz przeciwnie – umacnia je? Paradoks takiej argumentacji jest więc widoczny. Nie jest naszym głównym celem wykazywanie nieadekwatności papieskich argumentów do opisywanego problemu, ale wspomnijmy jeszcze o jednym: „Wszystko, co godzi w samo życie, jak wszelkiego rodzaju zabójstwa, ludobójstwa, spędzanie płodu, eutanazja i dobrowolne samobójstwo; (…) wszystkie te i tym podobne sprawy i praktyki są czymś haniebnym; zakażając cywilizację ludzką bardziej hańbią tych, którzy się ich dopuszczają, niż tych, którzy doznają krzywdy, i są jak najbardziej sprzeczne z czcią należną Stwórcy” . Jak zastosować tego rodzaju podział na sprawcę i ofiarę w przypadku samobójstwa – papież nie wyjaśnia. Paradoks jasnego definiowania eutanazji (jako czyn dobrowolny, mający na celu ulżenie cierpieniom chorego) a następnie stosowania argumentów, z których wynika, że eutanazja jest zabójstwem, eksterminacją, zamachem na życie biednych schorowanych i niczego nieświadomych staruszków, zaowocował powszechnym lękiem Katolików przed eutanazją, ale ta pseudofilozoficzna (ponieważ roszcząca sobie prawo do logicznej argumentacji bez konieczności trzymania się niezmiennych definicji używanych przez siebie pojęć) ofensywa etyki katolickiej, zasługuje na odrębną rozprawę.
Zdrowy nie zrozumie chorego, tym bardziej zdrowy katolik nie zrozumie cierpiącego niewierzącego. „To zaś, w jaki sposób człowiek rozstaje się z życiem, zależy wyłącznie od tego, jak traktował świat, gdy był jeszcze pełen sił” . Każdy traktuje świat w specyficzny sobie sposób i ma prawo do tego, aby żyć i umrzeć w sposób zgodny ze swoim sumieniem. Swoim, nie cudzym. Przeświadczenie katolików o uniwersalności ich etyki nie powinno prowadzić ich do uzurpowania sobie prawa narzucania nie-katolikom swojej etyki. Rozumiem, że mają prawo bronić siebie przed etyką dopuszczającą eutanazję, nikt jednak nie zmusza ich, by położyli się na stołach i dali sobie wstrzyknąć truciznę. Ich wróg, przerysowany m.in. w papieskiej encyklice, nie istnieje, sprowadzenie polemiki do propagandy nie jest więc konstruktywne i nie może przysłużyć się ani wiernym, ani niewierzącym. Przemoc mentalna, narzucająca ludziom odmiennych wyznań katolicki sposób etycznej interpretacji problemu eutanazji i wmawianie wiernym, że nie istnieje żaden konkurencyjny system etyczny, nie znajduje uzasadnienia na poziomie katolickiego nauczania. „Bóg ukarze samobójcę” – odpowiedzą katolicy. W takim razie czemu chcą wyręczać w tym Boga? Jak bardzo trzeba się lękać o własne zbawienie, by z takim zaangażowaniem bronić ludzi przed ich własną wolą? Przytoczmy na koniec fragment katolickiego sposobu rozumienia samobójstwa, który pominęliśmy wcześniej, a który w obliczu zestawienia prawa bożego z zaprezentowaną autonomią wolnej woli u Kanta, zabrzmi jeszcze wymowniej: „Każdy jest odpowiedzialny przez Bogiem za swoje życie, które od Niego otrzymał. Bóg pozostaje najwyższym Panem życia” . W pierwszym zdaniu warto z całą mocą podkreślić wyraz „swoje”, w drugim – że to Bóg, a nie człowiek, jest panem życia. Drugie zdanie służy zazwyczaj do wysuwania argumentów przeciwko eutanazji, jednak w zestawieniu z pierwszym wymowa wydaje się jasna: Człowiek nie ma prawa decydować o życiu innego człowieka, bo za nie nie odpowiada – odpowiada za swoje własne życie. Skoro nie mam prawa zabijać, jakie mam prawo zmuszać kogoś do życia? Nawet więc Kościół katolicki w istocie swej nauki zgadza się, że osoba domagająca się eutanazji odpowiada przed Bogiem, ale jest to jej własna odpowiedzialność i to Bóg – jako pan życia – ma prawo ocenić, czy uczynek eutanatyczny jest godny potępienia, czy też nie; ocena ta nie jest więc rolą osoby postronnej. Wydaje się, że Kant przystałby na taką puentę i nawet zakładając, że czyn eutanatyczny ze względów moralnych jest nie do obrony w zestawieniu z imperatywem kategorycznym, uznałby, że w ostateczności decyzja pozostaje w rękach autonomicznej woli ludzkiej.
Etyczna ocena eutanazji nie może więc być uniwersalnie negatywna (jak chce Kościół katolicki) ani uniwersalnie pozytywna (jeśli uwzględnimy autonomiczną władzę sądzenia — która u Kanta wydaje się ważniejsza, niż powiązanie jej z prawem natury i imperatywem kategorycznym — i dostrzeżemy, że każdy dokonuje autonomicznych ocen moralnych). Co prawda Kant przyznaje, że idea wolności jest nie do udowodnienia na gruncie świata zmysłowego, jednak jest ona jednocześnie koniecznym założeniem samej istoty rozumu . Również w obliczu dylematów etycznych, nie sposób odmówić każdemu człowiekowi jego suwerennej zdolności do wydawania ocen na podstawie swego autonomicznego rozumu, co nie czyni wcale oceny moralnej zależną od oceniającego. Co więcej, dla Kanta „(…) wspomniana zasada autonomii jest jedyną zasadą etyki” . Rozważenie uniwersalności takiego wniosku wymagałoby jednak osobnej rozprawy.